Ich trzy firmy wymagały coraz więcej uwagi, czasu i pracy. Zaczęło się okazywać, że nie może każdy z z trójki wspólników zajmować się wszystkim. Pomału, raczej w naturalny sposób niż na skutek jakiś specjalnych ustaleń, dokonali podziału zadań. Bogusławowi przypadło głównie szukania nowych zleceń, załatwianie materiałów i rzecz najtrudniejsza, wyrywanie wręcz od inwestorów zapłaty za wykonane roboty. Michał zajął się głównie nadzorem nad robotami. Dla Leszka zostały głównie roboty papierowe, czyli umowy, kosztorysy, różne uzgodnienia, wystawianie faktur, rozliczanie wykonanych robót, pilnowanie księgowości oraz ich wzajemne rozliczenia. Nie trzymali się kurczowo tego podziału. Często te działania się uzupełniały i zazębiały. Czasami też jeden drugiego zastępował. Dochodziło jak to zazwyczaj bywa do różnych, ale raczej drobnych konfliktów i nieporozumień. Nigdy jednak nie kłócili się o pieniądze. Głównym ich zmartwieniem było to tak podzielić roboty pomiędzy swoje trzy budowlane firmy, których byli właścicielami, aby zapłacić jak najmniej podatków i żeby jak najwięcej zostało dla nich.
Wymyślali gratyfikacje za jakieś fikcyjne porady, nadzór nad robotami, udział w posiedzeniach rady nadzorczej ich spółki i inne tego typu zajęcia. Pan Jan, doświadczony księgowy, mocno tych nowych biznesmenów próbował hamować w tych naprawdę nowatorskich i rzec można czasami nawet bezczelnych postępowaniach, ale to był taki czas, że tylko w ten sposób można było osiągać realne sukcesy. Dzięki temu sporo wpływało do kieszeni całej trójki rzemieślników.
Tak im mijał rok 1988 i dzięki swoim niewątpliwym materialnym sukcesom, oraz na skutek ogromnego codziennego zaangażowania w działalność swoich firm nawet nie za bardzo interesowali się politycznymi i gospodarczymi zmianami jakie w szybkim tempie zaczynały się dokonywać. Z oddali słuchali tylko emocjonalnych dyskusji o „popiwku”, czy podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń. Czyli tego co stworzył pseudodemokratyczny schyłkowy socjalizm dla ratowania tego czego już uratować nie było można. Ten podatek to była jednej z największych bzdur schyłkowego socjalizmu. Przy wspaniałych kolacyjkach w Orbisie, albo w Octowni śmiali się z „chrupiących bułeczek” ministra Krasińskiego. Z ogromnym powątpiewaniem słuchali wystąpień premiera Rakowskiego. Zazdrościli zaś tylko ministrowi Mieczysławowi Wilczkowi, który był wówczas symbolem autentycznego sukcesu.
Jednak tak naprawdę to najbardziej obchodziły ich sprawy bezpośrednio dotyczące tego co miało coś wspólnego z działalnością jaką prowadzili. A były to na przykład nowe przepisy, dotyczące wyceny robót budowlanych, wydane przez Ministerstwo Finansów, a zinterpretowane na korzyść rzemieślników przez Centralny Związek Rzemiosła. Można by tak dalej pisać o tamtych chwilach, ale pewnie nikt już by dalej tego nie czytał.
Te ponad półtora roku ich dotychczasowej wspólnej działalności było najlepszym okresem w całej wspólnej, wieloletniej działalności. Było spontaniczne, było pełne sukcesów i związanych z nimi powodzeniami wszelakimi. A mieściło się w tym i wielu bardzo miłych chwil, często pełnych pozytywnych zmian i różnych niespodzianek.
Zdarzają się w życiu człowieka takie chwile, w których chciałby zatrzymać czas. Pragnąłby, aby trwały one już zawsze. Chciałby w nich pozostać i już nigdzie nie iść. Może to być widok mieniącej się niesamowicie wody jeziora, pomarszczonej lekkim wiatrem, w świetle zachodzącego słońca. Może to być chwila z kimś najbliższym. Może to być wielka satysfakcja z osiągnięcia jakiegoś bardzo upragnionego celu. Może to być wiele różnych wspaniałych, indywidualnych przeżyć. Te pierwsze, wspólne prawie dwa lata Bogusława, Michała i Leszka były takim długim wspaniałym momentem życia. Jednak jak to zwykle bywa, człowiek nie potrafi docenić takich chwil. To uświadomienie przychodzi zazwyczaj za późno. Niepokój i potrzeba dalszych zmian gna go w niepojęty sposób zaraz dalej i dalej. I chociaż często obawia się, że tam dalej może nie być wcale lepiej to jednak nie potrafi się zatrzymać. Nie potrafi cieszyć się tą chwilą i najczęściej nie potrafi jej docenić. Tak też było z nimi. Swoisty niepokój, potrzeba dalszych jeszcze większych sukcesów, ambicje, rywalizacje i czort wie co tam jeszcze gnały ich na nieznane lub mało znane im drogi. Pomysł gonił pomysł. Pomału zaczynał się inny etap wspólnej działalności.
Ale o tym już w następnym rozdziale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię