Trzeci rok studiów Leszek rozpoczął w nowej uczelni, a raczej w uczelni o nowej nazwie.
Otóż z dniem pierwszego października 1974 roku nastąpiło połączenie Wyższej szkoły Inżynierskiej w Bydgoszczy z bydgoską filią Akademii Rolniczej w Poznaniu i decyzją Rady Ministrów utworzono nową uczelnię czyli Akademię Techniczno-Rolniczą w Bydgoszczy.
Trzeci rok studiów był bardzo szczęśliwym okresem dla Leszka i Joanny Znowu dużo studenckich imprez, wiele spotkań towarzyskich, brydży, wyjazdów i sporo innych atrakcji. Zazwyczaj spotykali się w gronie już zgranej paczki do której oprócz Joanny i Leszka należeli Ania i jej chłopak Wiesław studiujący zootechnikę, Janusz, Krystyna, Elżbieta i Jola. Z nauką szło Leszkowi dobrze, Joannie podobnie. Nadal pracował w Drukatorze i wypłaty za tę pracę łącznie ze stypendium stanowiły przyzwoity dochód. Jako studentowi wiodło mu się całkiem dobrze.
Na koniec 1974 roku w gronie przyjaciół i znajomych urządzili imprezę Sylwestrową. Urządzili ją w Leszka akademiku i w jego pokoju. Potrawy podgrzewali we wspólnej dla całego piętra kuchni, a tańce odbywały się na korytarzu, a nawet i na schodach. Była ich spora, kilkunastoosobowa ekipa w tym młodsza siostra Leszka, Danka i nawet jego kuzyn Roman studiujący wówczas matematykę na UAM w Poznaniu, a także Ela z Michałem, Maciej i Małgosia, Tadeusz i Renata, Jurek, Heniu i Mirka.
Zabawa była przednia, jedzenie jak na tamte czasy wyśmienite bo każdy co tam miał to przywiózł z domu lub wystał w sklepowych kolejkach, aby szczególnie uczcić taką okazję. Kończył się ten jakże udany dla nich rok. Były tańce, korowody, wygłupy, przemowy, kawały, najpierw ukradkowe, a potem coraz bardziej śmiałe umizgi, śpiewy i oczywiście Extra Żytnia z sokiem Dodoni (Pewex). Do tańca przygrywał ówczesny hit czyli magnetofon kasetowy. Królował Bobby Vinton (szczególnie "My melody of love"), Beatlesi, Niemen, Skaldowie, Czerwone Gitary i inni. A zaraz po północnym toaście zniknęli gdzieś Maciej i Małgosia. Odnaleźli się po paru godzinach w jednym z pokojów. Siedzieli sobie przy świeczce i grzecznie się przytulali, wolno sącząc dobre winko i głęboko zaglądając sobie do oczu. I tak im to już potem pozostało. Pomimo iż oboje bardzo towarzyscy i sympatyczni to zawsze przedkładali swoje towarzystwo nad szersze grono. Wspominamy tutaj Macieja bo w przyszłości odegra znaczącą rolę w leszkowej drodze życiowej.
Na wiosnę został ogłoszony konkurs na najlepszego studenta i Leszek zajął w nim drugie miejsce w skali całej uczelni. Dostał wielki dyplom, odznakę z tytułem "primus inter pares", sporą nagrodę pieniężną i nawet napisali o nim w miejscowej prasie (IKP). W poprzednim roku zajął w tym konkursie trzecie miejsce. Była także działalność w kole naukowym "Inżynierii Ruchu" i w Radzie Wydziałowej SZSP.
W tym samym czasie przeprowadzono w kraju reformę administracyjną i zamiast 17 województw utworzono ich 49, a także zlikwidowano powiaty. To centralne władze partyjne chciały osłabić siłę swoich wojewódzkich pierwszych sekretarzy, a wzmocnić swoje wpływy w całym tak zwanym terenie. Zaś -najśmieszniejszym w tej reformie był fakt, że autorem owej reformy był nijaki Michał Kulesza, który 24 lata później był także autorem kolejnej reformy, gdy z kolei utworzono 16 województw i odtworzono powiaty.
Czyż nie jest to chichot i ironia historii?
Na skutek tamtej reformy z 1975 roku rodzinny Wągrowiec Leszka, od zawsze związany z Poznaniem znalazł się w województwie pilskim. Pierwszym posunięciem nowych pilskich władz była przeprowadzka urzędów i urzędników z powiatu do województwa. Potem rozpoczęto wywożenie co lepszych biurek, krzeseł, szaf, maszyn do pisania i innego wyposażenia z powiatowych instytucji. Wszyscy miejscowi powiatowi notable drżeli czy uda im się załapać do Piły bo przecież poniżeniem byłaby dla nich praca, urzędzie gminnym. Zamieszanie było ogromne i okropne. Dużo się o tym mówiło na tak zwanym mieście, a także po licznych urzędach, zakładach, instytucjach i domach. Nawet zawiązała się grupa na rzecz przyłączenia Wągrowca do Poznania bo ten od zawsze należał do Wielkopolski. Miał liczne oraz ścisłe powiązania ze stolicą Wielkopolski. Mieszkańcy zebrali mnóstwo podpisów, ich przedstawiciele narobili sporo szumu, gdzie tylko się dało, ale "wiecie, rozumiecie" komuna była odporna na protesty. Opornych, albo przekupywała dobrym stanowiskiem, albo karała i zapominała o nich. Tak też było tutaj. Po roku protesty ucichły. Część uległych znalazła synekury w Pile lub w innych miejscach, a ci odważni przestali z czasem nimi być. Pomimo, iż przyłączono Wągrowiec do odległej o 70 kilometrów Piły, z którą do tej pory nie miał żadnych związków, a nie do odległego o 55 kilometrów Poznania z którym miasto miało wiekowe związki i pomimo protestów to już tak pozostało. Rodzinny Wągrowiec Leszka został nagle zaliczony do ziem nadnoteckich chociaż zawsze leżał na Pałukach. Warto o tym wspomnieć bo podobnych absurdów pełno w naszym życiu i zawsze autorzy owych absurdów twierdzą, że robią to dla dobra społeczeństwa, kraju, regionu, a tak naprawdę to garstka sprawujących rozliczne władze, robi to po to, aby tę władzę utrzymać i ją umocnić.
Również wiosną 1975 roku dziekan Instytutu Budownictwa Lądowego ogłosił nabór na praktykę zagraniczną na Węgrzech. W ramach wymiany studentów miało na nią pojechać kilkunastu studentów z Leszka Instytutu. Udział w tej praktyce był zarazem, jak na tamte siermiężne czasy, wspaniałą wycieczką. Chęć wyjazdu zgłosiło ponad pięćdziesięciu studentów z trzech roczników studentów. Pod koniec kwietnia specjalna komisja złożona z władz Instytutu i przedstawicieli studentów ogłosiła listę zakwalifikowanych. Wśród nich znalazł się także Leszek.
Także w kwietniu 1975 roku Leszek i Joanna po raz pierwszy zetknęli się z tym poważniejszym aspektem dorosłego życia. Para z ich najbliższego kręgu czyli Ania i Wiesław postanowili się pobrać. Ania była najlepszą przyjaciółką Joanny, a z Wiesiem znali się już od czasów Technikum Chemicznego. O Ani i Wiesiu napisać by można całą osobną księgę i na pewno nie byłaby ona nudna. W każdym razie pod koniec kwietnia wzięli oni ślub i zamieszkali w wynajętym pokoju u cioci Irenki na Wyżynach. Leszek do dzisiaj z nostalgia wspomina wizyty w tym pokoju. Ponieważ było to pierwsze małżeństwo z ich grona dlatego stali się oni jakby ważniejsi, patrzyło się na nich z namaszczeniem i pilnie obserwowało co to dalej będzie. Było dobrze.
W tym miejscu warto napisać kilka zdań o tym co było tłem tamtego życia. Bo to przecież był szczyt potęgi epoki Gierka i chociaż zazwyczaj życie rodzinne czy towarzyskie bywało kompletnie oddzielone od tamtych politycznych czy gospodarczych zdarzeń to jednak było przedmiotem zainteresowań i często było tematem namiętnych dyskusji oraz okazją do wygłaszania różnorakich opinii i ocen. Niestety wówczas wszędzie królowało kumoterstwo, liczyły się tak zwane chody i układy, a robienie świństw przez tych na górze tym na dole było na porządku dziennym. Propaganda socjalizmu święciła triumfy, a jej formy i intensywność często przerażały normalnych ludzi. A co najgorsze to fakt, że ci co wówczas byli piewcami tamtego ustroju, tymi, którzy najgłośniej wychwalali ów socjalizm i najwięcej na tym korzystali po przemianach 1989 roku, wyrośli na nowych twórców, nowych czasów, zaś o tym co wtedy robili i co głosili zupełnie zapomnieli. Natomiast odnosząc się do obecnego czasu (2017 rok) to miejsce tych o których mowa powyżej w dużej mierze zajęli ich synowie, córki i wnuki. Ot taki kolejny kwiatek polskiej odmiany demokracji lub raczej kpiny z niej.
Przyszła połowa lipca i grupa studentów pod wodzą młodego asystenta magistra Kazimierza Baja wyruszyła pociągiem międzynarodowym "Batory" z Warszawy do Budapesztu. Przez całą przedłużającą się z powodu wielogodzinnych postojów na granicach, a szczególnie w Komarnie (około pięć godzin) podróż oficjalny opiekun grupy czyli pan magister Baj, bo tak prosił, aby do niego zwracać, opowiadał kawał za kawałem. Był bardzo rozrywkowym i fajnym facetem, którego studenci do tej pory z tej strony nie znali. I wreszcie, gdy wjechali na terytorium węgierskie, a wszystkich od śmiechu bolały poliki, pan magister Baj poważnym tonem oświadczył swoim podopiecznym, że teraz jak już dojeżdżają do celu to chce im powiedzieć coś miłego. Wszyscy studenci byli przekonani, że pan magister pragnie zaproponować przejście na "ty" bo przecież dzieliło ich raptem kilka lat różnicy wieku. Niestety. Pan magister oświadczył, że od teraz mogą do niego mówić panie Kazimierzu, a nie jak do tej pory panie magistrze. Dlatego zawsze później gdy uczestnicy tej praktyki, przechodzili z kimś na "ty" to zawsze wypowiadali ceremonialnie formułkę - mów mi panie Kazimierzu.
Wreszcie wjechali na budapesztański dworzec Keleti, a gdy wysiedli to opanowało ich zdziwienie, a nawet pewnego rodzaju szok. Wielki dworzec, ogromny ruch, wspaniałe dworcowe wnętrza, ruchome schody, a zaraz potem niesamowite metro i szerokie ulice pełne pojazdów i ludzi. A wszystko dużo ładniejsze i lepsze niż w Polsce i te sklepy pełne towarów.
Więcej o praktyce zagranicznej w kolejnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię