Poprzedni odcinek
Odcinek 16
Jak napisałem w poprzednim odcinku - Bogusław czuwał i odnosił coraz większe sukcesy, którymi chwalił się kandydatom na rzemieślników. A było czym.
Bogusław dzięki swojej pomysłowości dosłownie wykopywał na międzytorzu inowrocławskiej wagonowni setki tysięcy złotych miesięcznie bo zamiast kopać ręcznie długie rzędy wykopów, jak to było w kosztorysie, robił to przy pomocy małych koparek. Wstawiał pomiędzy tory dwie nieduże koparki na kołach i to one wykonywały w kilka godzin tyle roboty ile kilkunastu ludzi wykonywałoby przez wiele dni. A mógł tak robić bo dogadał się w odpowiedni sposób z naczelnikiem wagonowni co do zamknięcia odpowiednich torów i kopał i kopał. Naczelnikowi zresztą było to także na rękę bo tory były zajęte tylko kilka dni, a nie przez długie tygodnie co bardzo utrudniałoby normalne funkcjonowanie wagonowni.
Potem układał w tych wykopach plastikowe rury zdobyte tylko w jemu wiadomy sposób. A po ułożeniu tych rur zasypywał wykopy tymi samymi koparkami. Zaś wszystko rozliczał jako roboty ręczne, Dodatkowo rozliczał odwożenie ziemi na wagonach, przywożenie z powrotem ziemi wagonami po ułożeniu rurociągu i zasypywanie ręczne. Różnice w sposobie wykonywania, a w sposobie rozliczania sięgały dziesięciokrotności. Nie było to coś nadzwyczajnego bo powszechna była taka praktyka w państwowych firmach. Jednak tutaj było duże ryzyko bo pełno było wszelkiego uzbrojenia podziemnego. Roboty szły w niesłychanym i niespotykanym tempie. Leszek już drugi raz w ciągu dwóch miesięcy, odbierał kolejne odcinki wykonanych robót. Zaś Bogusław wystawiał faktury, i jak sam zwykł mówić, kasował szmal. A było tego niemało. Mogło niejednemu zawrócić w głowie. Były to pieniądze od razu do ręki, a nie jakieś mgliste obietnice odległych, kwartalnych lub rocznych nagród, czy premii, jak to bywało w zakładach państwowych.
I tak właśnie, co parę dni, Bogusław z entuzjazmem i ogromnie barwnie, opowiadał Michałowi o tych swoich, niewątpliwie ogromnych, sukcesach. Pokazywał mu, przy tym protokoły odbioru i faktury. Szczegółowo relacjonował sposób załatwiania wielu spraw, odkrywając przed nim wiele swoich sekretów, których do tej pory nikomu nie zdradzał. Przy każdym takim spotkaniu zawsze roztaczał wizje, które stawały się coraz bardziej różowe, a kwoty które to wkrótce mieli razem zarabiać, rosły w postępie geometrycznym. Ta ofensywa Bogusława robiła swoje. Michał coraz bardziej się łamał i znacznie częściej zaczynał myśleć, że jednak nie ma odwrotu i że musi zostać tym rzemieślnikiem. Po każdym takim spotkaniu z Bogusławem te początkowe problemy jawiły mu się jako drobne i nieistotne. A Bogusław wiedział co robi. Kolejny raz postawił sobie ogromnie ambitny cel i wiedział, że na obecnym etapie, bez Michała nie zrealizuje swojej wizji.
Bogusław był napędem, był entuzjastą. Należał i należy do tych ludzi o których Machiavelli mówił, że rozumieją wszystko sami przez się. Był siłą sprawczą nadającą kształt procesom i rzeczom. Inni przy nim świecili tylko odbitym światłem i rozumieli to co Bogusław im okazał, nie mając sami odwagi nawet podobnie pomyśleć, a gdzie dopiero samemu zrealizować jakiś wielki cel. A to przekonanie Bogusława do Michała urodziło się w jednej chwili. Wówczas, gdy pierwszy raz zobaczył go w żywiole, na budowie we Fordonie. Już wtedy, od razu, Bogusław zobaczył siebie jako właściciela firmy, która to wszystko buduje. Już wtedy, od razu, pomyślał o ogromnych zyskach, prestiżu i pozycji. W swoim myśleniu nie widział żadnych ograniczeń. Ale wiedział też, że sam tego nie zrealizuje. W tamtym momencie, do realizacji tej wizji, potrzebni mu byli Michał i Leszek.
Wróćmy jednak z powrotem do biegu wydarzeń.
Następnego dnia po zdanym egzaminie Leszek zadzwonił najpierw do Michała, a potem do Bogusława i pokrótce opowiedział im co i jak. Umówili się u Leszka na poniedziałkowy wieczór, aby uradzić co dalej. Spotkali się, podyskutowali, popili sobie i zdecydowali, że Leszek pójdzie z Michałem do pana Janusza i spróbują powtórzyć, całą akcję z egzaminem na mistrza. Tak też uczynili. Spotkali się najpierw z panem Januszem, potem ze Starszym Cechu - panem Bogdanem, a po paru kolejnych dniach z dyrektorem ośrodka doskonalenia zawodowego, panem Marianem Bednarkiem. Pan Marian, uprzedzony o wizycie i odpowiednio nastawiony, przyjął ich ciepło, zaprosił do swojego gabinetu, poczęstował kawą, wielkim wówczas kartkowym rarytasem, po czym zapytał - no i jak tam poszło panu, panie inżynierze w Mogilnie, po czym nie bardzo czekając na odpowiedź, gdyż zapewne znał już szczegółowo przebieg owego egzaminu, dodał - słyszałem, że pański kolega ma taki sam problem jak pan i zapewne to panów do mnie sprowadza, no ale to może panowie powiedzcie o co chodzi. Leszek odezwał się pierwszy - jak zapewne pan dyrektor sobie przypomina z naszej pierwszej rozmowy, to jest właśnie ten kolega, o którym wspominałem, z którym wspólnie chcemy otworzyć zakład rzemieślniczy. On także jest inżynierem, zresztą razem studiowaliśmy, a teraz chcemy razem działać na swoim. Żeby tak się stało to on tak samo jak ja również musi zostać mistrzem lub chociaż tym robotnikiem wykwalifikowanym. I tutaj jest problem. Właśnie z tym do pana przychodzimy. Tak, tak, pan Bogdan już mi o tym wspominał, ale niestety wszystkie egzaminy po poprzednim kursie już się pokończyły, a zresztą drugi raz na taki manewr jak z panem, panie Leszku to bym się nie zdecydował. Musiałem tłumaczyć się tym ludziom z Mogilna za ten pański egzamin, a nigdy do końca nie wiadomo co w trawie piszczy i co może człowieka spotkać. Jednym słowem co można to można, a co za dużo to niezdrowo.
Jedyne rozwiązanie jakie mogę zaproponować pańskiemu koledze to przyjęcie go na kurs. Właściwie to nie powinienem tego robić, gdyż trwa on już od dwóch miesięcy, ale myślę, że dla inżyniera mogę zrobić wyjątek. Bo na pewno da sobie radę, zakończył swoją wypowiedź pan Bednarek. Ale my musimy mieć papiery już pod koniec maja, gdyż inaczej przepadnie nam super zlecenie, o którym już panu wspominałem, odpowiedział Leszek. No cóż pomyślmy chwilę, może da się coś zrobić w tej sprawie. Zróbmy tak, kontynuował pan dyrektor, pan, panie Leszku musi jeszcze zdać egzamin praktyczny i sądzę, że z tym nie będzie kłopotów, już zresztą mam dla pana zadanie w ramach tego egzaminu, ale o tym później. Pański kolega w tym czasie będzie chodził na kurs, a jednocześnie również zda egzamin praktyczny, którego temat mu wyznaczę. Oczywiście na wszystkie zajęcia nie musi chodzić, ale systematycznie ma się na kursach pokazywać. Jak panowie zdacie te egzaminy praktyczne i przyniesiecie zaświadczenie o odbyciu trzyletniej praktyki w wykonywaniu zawodu, w którym ubiegacie się o tytuł mistrza, to ja jeszcze przed ukończeniem kursu wystawię wam takie zaświadczenie do Izby Rzemieślniczej. Na podstawie tego dokumentu, Izba wyda Urzędowi Miejskiemu pismo, iż spełniacie odpowiednie kryteria, żeby zostać rzemieślnikami. Wówczas, sądzę, że tak w połowie maja otrzymacie upragnione dokumenty. Stawiam tylko jeden warunek - pański kolega panie Leszku musi podpisać zobowiązanie, że ukończy ten kurs i uzyska zaświadczenie o zdaniu egzaminu i to najpóźniej do końca czerwca.
Jak wiecie kurs kończy się w połowie czerwca i zaraz parę dni po jego zakończeniu będą egzaminy na mistrza. Jeżeli kolega nie dotrzyma słowa to wystosuję ponowne pismo do Izby Rzemieślniczej o braku kwalifikacji. Czy panowie zgadzacie się na takie rozwiązanie? Myślę, że nie mamy wyjścia - odpowiedział Leszek i dodał - bardzo doceniamy pana zaangażowanie w rozwiązanie naszego problemu, odpowiedział Leszek, ale skąd jednak weźmiemy te zaświadczenia o trzyletniej praktyce jako robotnicy wykwalifikowani lub mistrzowie w zawodzie instalatora? Pod Leszkiem, gdy to mówił, przysłowiowo ugięły się nogi bo myślał, iż to sobie pan dyrektor odpuści, ale okazało się, że nie. Z tym możemy mieć duży problem. Kto nam wystawi zaświadczenia o trzyletniej pracy w zawodzie montera? Przecież my nigdy nie pracowaliśmy w tym charakterze - kontynuował Leszek No cóż, już panów głowa w tym, jak to uzyskać. Ja to co mogę, to robię, a nawet powiedziałbym, że robię dużo więcej niż mi wolno. Lecz to z kolei już nie moje zmartwienie. Jedno jest pewne, myślę, że w tym wąskim gronie mogę to powiedzieć, moje działania zawdzięczacie panowie wstawiennictwu pana Janusza, pana Starszego Cechu oraz pana Zdzisława. Bez ich poparcia nie mógłbym tak postąpić. Teraz niestety muszę już panów przeprosić, gdyż za pięć minut mam zajęcia z kursantami. Aha, jeszcze jedno, pan zadzwoni do mnie panie Leszku tak za tydzień to porozmawiamy o tym egzaminie praktycznym i pomyślimy o egzaminie praktycznym dla pańskiego kolegi, powiedział pan dyrektor, po czym podał Leszkowi i Michałowi dłoń na pożegnanie.
Cóż było robić. Michał poszedł na kurs i żeby nie sprawiać kłopotów panu dyrektorowi, dosyć regularnie trzy razy w tygodniu wieczorami chodził na zajęcia trwające po trzy lub cztery godziny., Zajęcia przypominające swoim poziomem, naukę w wyższych klasach szkoły podstawowej i zawodowej. Jednak cierpliwie i gorliwie brał udział w szkoleniach, przypominających do złudzenia jego szkolenia na budowie, które obowiązkowo musiał prowadzić dla swoich podwładnych.
W połowie lutego, Leszek otrząsnął się z emocji związanych z egzaminem na mistrza, a Michał na dobre rozpoczął "naukę" na kursie i wówczas przyszedł czas na egzaminy praktyczne. Leszek umówił się z panem dyrektorem ośrodka szkolenia i stawił się u niego w czwartkowe popołudnie. Pan dyrektor zaproponował kawę. Panowie chwilę porozmawiali, jak to się mówi, o niczym, po czym pan Bednarek powiedział - tak się zastanawiałem jaki też panu dać temat na egzamin praktyczny i doszedłem do wniosku, że najlepsze będzie coś naprawdę praktycznego i to tutaj na miejscu, w naszym ośrodku. Chodźmy do toalety dla kursantów, tej na pierwszym piętrze, pokażę panu o co chodzi. Już po chwili panowie przekroczyli próg owych toalet. Widok, który Leszek zobaczył, wręcz go przeraził, a złe przeczucia jeszcze pogłębiły ten jego stan. Pourywane krany, pogięte i zniszczone natryski, zbite dwie umywalki, uszkodzona muszla, oderwane od ściany i powyginane rury doprowadzające ciepłą i zimną wodę, a do tego brudne i porysowane ściany dopełniały obrazu, który ujrzał. Jednym słowem czarna rozpacz. Tak, nie wygląda to najlepiej - powiedział pan dyrektor, jakby odgadując myśli Leszka, po czym dodał - pana egzamin praktyczny będzie polegał na doprowadzeniu tych wszystkich urządzeń sanitarnych do stanu używalności. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to takie proste, biorąc przede wszystkim pod uwagę braki materiałowe, ale pan pełniąc tak ważną funkcję inspektora i to w tej właśnie branży, na pewno sobie poradzi. Daję panu dwa tygodnie na te naprawy, a potem sprawdzimy jak to panu wyszło. Jeżeli wszystko będzie dobrze to otrzyma pan zaświadczenie o zdaniu egzaminu praktycznego. Myślę, że do końca lutego upora się pan z tym zadaniem. Natomiast pański kolega dostanie to samo zadanie, ale w toaletach na drugim piętrze. Może go pan poinformować i niech się ze mną skontaktuje w najbliższym czasie, wówczas omówimy co i jak. To co panie inżynierze, do dzieła.
Następny odcinek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię