sobota, 4 stycznia 2020

Bogusław - odcinek 17


Poprzedni odcinek


Odcinek - 17

Leszek po tych słowach pana dyrektora, jak to się mówi - osłupiał.   A to osłupienie wynikało z tego co zobaczył i usłyszał,   Od razu owładnęła go jakaś dziwna apatia, a nawet coś w rodzaju przerażenia,  Dlatego smutnym głosem zapytał - nie wiem panie dyrektorze, czy w dwa tygodnie uda mi się zdobyć potrzebne materiały i urządzenia.  Będę się starał, lecz nie mogę zagwarantować, dlatego już z góry proszę o zrozumienie i cierpliwość.  Ależ panie inżynierze, cóż to dla pana, przecież pracuje pan w takiej wielkiej i bogatej firmie, nadzoruje pan, jak sam mówił, bardzo dużo tego typu robót, to chyba nie będzie pan miał problemów z tymi kilkoma drobiazgami.  Ładne mi drobiazgi pomyślał Leszek, ale przezornie się nie odzywał.  Jednak pan dyrektor już i tak go nie słuchał bo podając mu rękę na pożegnanie powiedział - niestety więcej czasu nie mogę panu poświęcić, gdyż w pierwszych dniach marca mamy w ośrodku uroczyste wręczenie dyplomów mistrzowskich i to tych kursów, które również pan zaliczył. Sam pan rozumie, zjedzie się towarzystwo z całego województwa, pójdą świeżo upieczeni mistrzowie do toalety, a tu taki wstyd.  Niech pan się mocno postara, a wtedy myślę, że się tak wyrażę, będziemy kwita ze wzajemnymi przysługami. 

Leszek poirytowany i ogromnie niezadowolony, z takiego obrotu spraw, szedł do domu, myśląc całą drogę co dalej z tym fantem zrobić?   Co do remontu toalety to postanowił zwrócić się do wspomnianego już Eugeniusza Walecznego, najlepszego kierownika robót instalacyjnych jakiego znał.  Szczęśliwie mieszkał on w Bydgoszczy także tutaj miał swoje biuro.  Może u niego znajdzie konkretną pomoc?  Pozostawał jednak znacznie większy problem związany z uzyskaniem owych zaświadczeń o których wspomniał pan dyrektor. 

Wieczorem spotkał się z Michałem i wspólnie uradzili, że w sprawie zaświadczeń zwrócą się do Wojciecha Kubiaka, zastępcy dyrektora w michałowej, a poprzednio także leszkowej, firmy.  Już następnego dnia Michał poprosił swojego bezpośredniego przełożonego o prywatne spotkanie, a  Leszek udał się do baraku położonego za dyrekcją PKP znajdującą się na ulicy Dworcowej. Poszedł na spotkanie z panem Eugeniuszem Walecznym.    Pan Eugeniusz, człowiek solidny, starej daty, jak to się mówi, odniósł się do problemu Leszka z pełnym zrozumieniem.  Współpracowali razem już od lat i chociaż często dochodziło pomiędzy nimi do kłótni i konfliktów na tle zawodowym to jednak wzajemnie, na swój sposób, się lubili i  szanowali. Przez prawie osiem lat współpracy pan inspektor był zawsze pełnym służbistą i nigdy pana Eugeniusza o nic nie prosił. Dlatego pan Waleczny bardzo był zaskoczony, gdy usłyszał z czym Leszek do niego przyszedł.  Zaczął wypytywać o co właściwie chodzi z tą naprawą toalet na ulicy Kościuszki.  Leszek opowiedział panu kierownikowi o swojej decyzji, a potem szczegółowo opowiedział jak doszło do tego, że przyszedł po prośbie.  Pan Eugeniusz wielce się zdziwił, gdyż współpracując z Leszkiem, prawie na co dzień, nie miał pojęcia, iż tak sprawy stoją.  Zmartwił się i nagle po raz pierwszy od tylu lat, zaczął chwalić Leszka i namawiać go, żeby się jeszcze mocno zastanowił nad tym co chce zrobić.  Leszek jednak z wielkim przekonaniem zaczął opowiadać o sukcesach innych rzemieślników, w tym ich wspólnego znajomego Macieja Pomiana. Po dłuższej rozmowie pan Eugeniusz stwierdził - no cóż przykro mi będzie się rozstawać z panem, panie inżynierze.  Tyle już razem przeszliśmy, tyle nabudowaliśmy, kłócąc się nie raz i nie zgadzając we wielu sprawach, ale zawsze w końcu znajdowaliśmy rozwiązanie, nawet w najtrudniejszych momentach.  A niemało ich było.  Szkoda, że nie będziemy już dalej wspólnie pracować bo chociaż jest pan bardzo zasadniczy i prawie zawsze dostrzeże to czego widzieć nie powinien to ja na swój sposób polubiłem i doceniłem pana   Cóż mi zostaje w tej sytuacji?   Muszę się zachować jak sumienie mi nakazuje i muszę panu pomóc na koniec tych naszych wspólnych działań. 

Tak się szczęśliwie składa, że akurat mamy teraz przerwę w robotach na lokomotywowni Bydgoszcz Główna bo jak sam pan zapewne wie czekamy na dostawę partii rur i kształtek toteż paru moich monterów nie za bardzo ma co robić. Podeślę panu dwóch najlepszych moich ludzi na parę dni.  Materiały też panu załatwię, akurat robimy duża robotę na blokach w Toruniu to coś się wygospodaruje, ale będzie pan musiał za to zapłacić, zgodnie z naszymi cenami. Tyle mogę dla pana zrobić.

Leszeka zamurowało bo nigdy nie posądziłby tego oschłego i bardzo już doświadczonego kierownika o sympatię do niego.  Dlatego wzruszony dopiero po dłuższej chwili się odezwał - nie znajduję słów wdzięczności, panie Eugeniuszu, po czym dodał - ale chyba jeszcze wypijemy dobrą wódkę przed moim odejściem, co panie Eugeniuszu?   Na pewno, na pewno panie inżynierze i teraz i później jak już zacznie pan działać na swoim to chyba, mam nadzieję, też mnie pan odwiedzi, co panie Leszku?  Ależ oczywiście.  Ogromnie dziękuję, już z góry, za załatwienie tej tak kłopotliwej dla mnie sprawy, odpowiedział Leszek.   Po kolejnych paru uprzejmych zdaniach Leszek pożegnał się z panem Eugeniuszem. 

W ten sposób Leszkowi spadł jeden wielki ciężar z serca.  Niestety pozostawały do załatwienia te cholerne zaświadczenia o praktyce zawodowej.  Już następnego dnia wieczorem, pod koniec drugiej zmiany spotkali się Michał i Leszek z bezpośrednim szefem Michała czyli dyrektorem Wojciechem Kubiakiem.  Spotkanie miało miejsce  w barakowozie udającym biuro, na budowie u Michała.  Na to spotkanie Michał zaprosił także swojego podwładnego, młodego inżyniera Janusza Kmicika, który miał pracował tego dnia na drugiej zmianie i który był znakomitym brydżystą.  Panowie spotkali się około dziewiętnastej.  Zaczęło się od wychylenia po kieliszku czystej i ogólnej rozmowie o wszystkim.  Potem Michał zaproponował partyjkę brydża, na co pan dyrektor chętnie przystał, tym bardziej, że nie było to ich pierwsze takie spotkanie w tym baraku.  Już kiedyś, jeszcze jak Leszek pracował na tej budowie, pan Wojciech lubił czasami przyjeżdżać wieczorami, niby to na kontrolę, ale najczęściej kończyło się to brydżem i piciem szampana, którego pan dyrektor był wielkim miłośnikiem i zawsze przedkładał, go nad inne trunki.  Tak było i tym razem.  Po wypiciu połówki czystej, Michał wyciągnął ze swojego malucha dwie butelki sowieckoje  szampanskoje i panowie rozpoczęli zażarty mecz brydżowy.  Po prawie dwóch godzinach i wypiciu obu butelek, wszyscy zgodnie stwierdzili, że jeszcze coś by się wypiło, a i również, zjadło.  Chwilę po tych stwierdzeniach Michał wysłał po "prowiant"  wielką budowlaną wywrotkę marki Kraz.   Poinstruował kierowcę mówiąc - pojedziesz do Nadwiślanki, wiesz tej restauracji, z której bierzemy posiłki regeneracyjne, pójdziesz do pani Danki, kierowniczki zmiany i powiesz, że jesteś ode mnie i że proszę ją o dwa szampany i coś ciepłego do jedzenia.  Na wszelki wypadek weź ten duży termos.  Co zaś do zapłaty, powiedz pani Dorocie, że ją później to ureguluję.  Nie powinieneś mieć kłopotów. Tylko się spiesz  bo my tutaj czekamy, a wiesz, że z dyrektorem nie ma żartów. Kierowca wrócił po pół  godzinie.  Szampana miał tylko jednego, bo więcej w restauracji nie było, ale przywiózł też jedno wino Sofię.  Do jedzenia przywiózł prawie pół termosu, chyba z dziesięć normalnych porcji, cienkiego bigosu, ale za to mocno gorącego.  Panowie zrobili przerwę w graniu i zasiedli do owego bigosu, popijając go sowieckim szampanem.   W trakcie tego nietypowego posiłku, Michał zaczął coś nieśmiało mówić o praktyce zawodowej i o jakiś zaświadczeniach.  W końcu dyrektor skonkludował - ty Michał mi tutaj nie kombinuj, dyrektor w dobrym humorze lubił zwracać się do podwładnych po imieniu, chociaż normalnie trzymał pełen dystans, tylko powiedz wprost o co chodzi?   Michał, ze szczegółami, opowiedział o co chodzi i zakończył - krótko mówiąc chodzi o zaświadczenia potwierdzające moją i Leszka praktykę, minimum pięcioletnią, w charakterze robotników w wykonywaniu tego co robią na co dzień moi podwładni.

Po tych słowach w barakowozie zapadła dłuższa chwila ciszy.  Po paru minutach pierwszy odezwał się dyrektor.  I o dziwo, może to wypita wódka i szampan, może zjedzony bigos, może atmosfera spotkania, a może coś innego, spowodowały, że pan dyrektor, zwracając się do Michała, powiedział - nie ma sprawy, przyjdź jutro do mnie do biura, tak około czternastej to na pewno coś wymyślimy.    W ten sposób, już po paru dniach od brydża w barakowozie, kandydaci na rzemieślników weszli w posiadanie dokumentu, którego treść brzmiała - "zaświadcza się, że obywatel Leszek Marcinkowski odbył pięcioletni staż w zawodzie montera sieci i instalacji wodno-kanaliazacyjnych i centralnego ogrzewania.  Zaświadczenie wydaje się celem przedłożenia Państwowej Komisji Egzaminacyjnej".  Takie samo zaświadczenie otrzymał Michał.   Pomału zaczęła się rysować nadzieja pomyślnego załatwienia tych pierwszych, najgorszych formalności.

Tymczasem pan Eugeniusz wspiął się na wyżyny i załatwił wszystko zgodnie z obietnicą.   Po paru dniach od uzyskania  owych zaświadczeń, Leszek miał już za sobą egzamin praktyczny, a po paru kolejnych,  dostał zaproszenie na uroczystość oficjalnego wręczenia dyplomów mistrzowskich.  Niestety akurat dopadła go grypa i swój dyplom, czyli jasno-żółtą książeczkę, formatu dużej legitymacji, z orłem i napisem "Dyplom Mistrza" na okładce, odebrał w sekretariacie Ośrodka Doskonalenia Zawodowego, tydzień po tej oficjalnej uroczystości. 

W ten sposób, na podstawie uchwały numer 367 Rady Ministrów z dnia 21.08.1959 roku w sprawie przyznawania robotnikom tytułów kwalifikacyjnych, został mistrzem w zawodzie monter instalacji wodno-kanalizacyjnych i gazowych.   Oglądając ten dyplom jeszcze nie za bardzo wierzył, że droga do utworzenia własnej firmy, stoi przed nim otworem.   Jak już nacieszył się tym faktem i pochwalił komu trzeba, pozostał mu do spełnienia jeszcze jedno najważniejsze działanie związane z uzyskaniem tego oryginalnego tytułu.  Obowiązkiem tym była swoista kolęda z podziękowaniami i załącznikami, do wszystkich, którzy przyczynili się do tego "ogromnego" sukcesu. Kolędował do pana Janusza, do pana Bogdana - starszego cechu, do pana Pająka - fryzjera, do pana Mariana - dyrektora i pana Eugeniusza - kierownika budowy. Oczywiście największe podziękowania, już bez kolędowania i to jak najbardziej szczere, złożył swojemu teściowi, od którego to wszystko się zaczęło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię